Maratoński debiut - tekst Marcina
Gdy po kilkumiesięcznej przerwie wracałem do treningów z myślą o swoim debiucie w Maratonie Warszawskim, moim planem było przebiec go w ok. 3,45. Wynik ten był określony na podstawie moich wyników na 10km oraz „połówce” którą przebiegłem nieco ponad miesiąc przez startem w stolicy w czasie 1,41 h.
Niestety wszystko uległo zmianie na początku września, kiedy to podczas grania w piłkę, odnowiła mi się kontuzja zerwanych wiązadeł krzyżowych w prawym kolanie. Pierwsza myśl to oczywiście” O ku..a to już po Maratonie”. Podobna sytuacja zdarzyła mi się już wcześniej i wiedziałem, że dojście do sprawności zajmie mi około miesiąca. Gdy tylko wróciłem do domu w ruch poszły: okłady z lodu, kapusty i wszystkie maści jakie tylko miałem w domu;) Po dwóch tygodniach zdecydowałem, że jednak spróbuje i wystartuje, choć zdawałem sobie sprawę, że praktycznie cały miesiąc bez treningów i ledwo co zaleczony uraz nie pozwoli mi ukończyć mi 42.195km w założonym czasie. Ale tak bardzo byłem zakręcony na punkcie ukończenia Maratonu, że wiedziałem że mój debiut musi być dokładnie 29 września z finiszem na Stadionie Narodowym.
Razem z kumplem wyruszamy do Warszawy dzień wcześniej, by odebrać pakiety startowe. Z powodu korków do biura zawodów docieramy ok. godz. 20.20, odbieramy pakiety startowe i wyruszamy na miasto, na drobne zakupy. Po powrocie z miasta układamy się wygodnie w samochodzie, bo przecież na jutro trzeba być wypoczętym i w pełni sił ;)
Od samego rana, byłem mocno zestresowany i pełen obaw. Zadawałem sobie pytanie „Czy nie za bardzo ryzykuje wybierając sobie jako pierwszy bieg po kontuzji dystans ponad 42km?” Ale co tam, nie ma opcji bym teraz odpuścił, krótka rozgrzewka i ustawiamy się na starcie. Jeśli dobrze pamiętam koło baloników na 3,50.
Pierwsze 10km mija spokojnie, kolejne kilometry pokonujemy w czasie 5,10 – 5.30m czyli według założonego planu. Pogoda ładna, trasa nie za trudna można „cisnąć” tym tempem, bo siła jeszcze jest. I takie też tempo utrzymujemy do 25 km, wtedy do głosu dochodzi kolano... Od początku wiedziałem, że w końcu musi dać o sobie znać, pytanie brzmiało tylko kiedy. Musiałem zwolnić. Na tym odcinku trasy rozstajemy się z kumplem, ponieważ wiem, że dalej już tym tempem nie dam rady. I tu tak naprawdę zaczynam swój prawdziwy Maraton.
Mijają mnie kolejni biegacze, a ja choć bardzo chciałbym przyśpieszyć to wiem, że właśnie tu oprócz bolącego kolana na jaw wychodzi moje „sportowe życie” alkohol, imprezki, grill i tego typu sprawy. Zaciskam zęby i w spokojnym tempie 6,30 – 7,20 dobiegam do 35km. Tam dochodzą jeszcze skurcze mięśni. Próbuje je jakoś rozbić, rozluźnić co udaje mi się z połowicznym skutkiem. Na tym odcinku trasy mija mnie biegaczka z teamu „ Biegnę żeby Bartek mógł Biegać” poklepuje po ramieniu, zagrzewa do boju, co musze przyznać daje kopa ;) Mijają kolejne kilometry a ja coraz bardziej opadam z sił. Widzę ludzi którzy schodzą z trasy i kładą się gdzie tylko jest możliwość, biegaczy którzy przechodzą do marszu z grymasami bólu a ja mimo, że jestem wycieńczony to wiem, że nie mogę odpuścić, nie mogę się poddać, bo wiem dla Kogo chce ten Maraton przebiec i Kogo nie mogę zawieść…Gdy w okolicy 40 km moim oczom ukazuje się Narodowy, wiem, że teraz nie ma siły, trzeba znaleźć w sobie ostatnie pokłady energii i powalczyć o jak najlepszy czas. Na moście powoli przyśpieszam i wyprzedzam kilku biegaczy. Gdy wbiegam do tunelu prowadzącego na płytę stadionu, do nóg dopływa „dzika energia” ;) zbiegam na zewnątrz trasy i mocnym sprintem, wyprzedając kilku - kilkunastu biegaczy pełen euforii wbiegam na metę.
Jest udało się! Jestem maratończykiem! Choć były chwile, że już myślałem, że naprawdę nie dam rady, to w głowie miałem zakodowane, że nie mogę się poddać . Czas 4,23,18 h. „Trochę” brakło do założonego planu, który wyznaczyłem sobie na początku lipca, ale wcale się tym nie przejmowałem. Jestem pewien , że jak przyłożę się w końcu sumienne do treningów i ograniczę imprezowy tryb życia wtedy z zejściem poniżej 4 godzin w Krakowie nie będzie problemu;)
Pozdrowienia dla całej drużyny Bartka i do zobaczenia na trasach!
Pozdro;)
0 komentarze: