Jak to się zaczęło?
Chciałbym móc napisać, że od samego początku chciałem biegać dla Bartka. Że założyłem akcję i zacząłem solidnie trenować z myślą o synu. No cóż, było zupełnie inaczej…
Prawda jest tak, że chciałem zrzucić trochę kilogramów po zimie.
Początki nie były zbyt imponujące. O ile z dietą nie miałem większych problemów, wystarczyło tylko ograniczyć chipsy i słodycze, to z bieganiem było zdecydowanie najtrudniej.
Po pierwsze organizacja czasu. Za nic nie mogłem się zmotywować do biegania po pracy. Zawsze wypadało coś ważniejszego do zrobienia. Jedynym wyjściem było bieganie rano przed pracą, co niosło ze sobą kolejną przeszkodę – jak mam wstać przed szóstą i wyjść biegać!? Przecież to chore! Mojego pierwszego „treningu” nie zapomnę prawdopodobnie do końca życia. Gdy zadzwonił budzik w telefonie, podniosłem się tylko i wyłącznie siłą mojej urażonej ambicji. Ubrany w dwie bluzy i bawełniane dresy, nieśmiało wyszedłem z mieszkania. Marzyłem tylko o dwóch rzeczach, po pierwsze: żeby mnie nikt znajomy nie zobaczył, a po drugie żeby mieć to już za sobą!Pamiętam swoje myśli i odczucia z tego dnia. Pierwsze, to uczucie dumy, że mi się udało wstać, wyjść i biec przez 12 minut, druga to, żal do osoby, która napisała na jakiejś stronie internetowej, że po rannym bieganiu człowiek czuje się świetnie, i że to jest tysiąc razy lepsze niż kawa. Nie dla mnie. Ja czułem się potwornie niewyspany a mój organizm prawdopodobnie z szoku jaki mu zafundowałem nie był w stanie tak szybko wytworzyć tego wspaniałego hormonu szczęścia – endorfin.
Mimo obietnic danych sobie samemu, nie byłem systematyczny. Zdarzało mi się zaspać lub z pełną świadomością nie wstawałem z łóżka, jednak czułem, że coś drgnęło. Coś, się zmieniło w moim podejściu do biegania. Zaczynało mi się podobać.
Po kilku tygodniach biegania postanowiłem, ze pokonam dystans 15 kilometrów, czyli najdłuższy do tej pory. Wszystko szło, a właściwie biegło w dobrym kierunku, aż do momentu gdy przekroczyłem 13 kilometr. Nagle zabrakło mi sił. Czułem się jak gdyby skończyło mi się paliwo i dalej nie dam rady biec. Zacząłem powoli truchtać, nie chciałem się zatrzymać. Wiedziałem, że jeśli stanę, to będzie już po wszystkim, nie zmuszę się do dalszego biegu.
Nie zatrzymałem się. Nie wiem czemu, ale pomyślałem wtedy o Bartku. Przed oczami miałem obraz mojego uśmiechniętego chłopca, który trzymając się łóżka stara się iść nie mając stopy,(Bartek nie miał jeszcze wtedy protezy). Pomyślałem: On sobie radzi bez stopy, i tak będzie przez całe jego życie a Ty nie przebiegniesz kilku kilometrów?! Pomogło.
Nie, nie przyspieszyłem i nie nabrałem jakichś nowych sił. Nie było jak na amerykańskich filmach. Chodziło raczej o zmianę myślenia, przestałem skupiać się na tym, że nie mam siły a zacząłem myśleć, że się nie poddam . Dobiegłem. Wykończony ale i szczęśliwy. Nie poddałem się. Dla Bartka. Bez wątpienia to był przełomowy trening, ale ten przełom dotyczył głównie zmiany mojego myślenia,
Wtedy powstał pomysł założenia akcji „Biegnę, żeby Bartek mógł biegać”. Od tamtego momentu, byłem pewien, że wystartuję w maratonie i przebiegnę go dla Bartka. Zacząłem trenować systematycznie, a bieganie stało się dla mnie pasją. Wystartowałem w półmaratonie, w biegu górskim i kilku lokalnych biegach na dystansie do 15km. Obecnie staram się jak najlepiej przygotować do Cracovia Maraton,(moja relacja z maratonu;)), bo taki był plan od samego początku. Wierzę, że uda mi się pokonać królewski dystans. Jestem pełny zapału i energii do działania i widzę jego efekty. Jestem szczęśliwy...a zaczęło się od kilku zbędnych kilogramów.
Wtedy powstał pomysł założenia akcji „Biegnę, żeby Bartek mógł biegać”. Od tamtego momentu, byłem pewien, że wystartuję w maratonie i przebiegnę go dla Bartka. Zacząłem trenować systematycznie, a bieganie stało się dla mnie pasją. Wystartowałem w półmaratonie, w biegu górskim i kilku lokalnych biegach na dystansie do 15km. Obecnie staram się jak najlepiej przygotować do Cracovia Maraton,(moja relacja z maratonu;)), bo taki był plan od samego początku. Wierzę, że uda mi się pokonać królewski dystans. Jestem pełny zapału i energii do działania i widzę jego efekty. Jestem szczęśliwy...a zaczęło się od kilku zbędnych kilogramów.
P.s. dlaczego naszmaraton? Ponieważ tak jak w maratonie, wspólnie z żoną zmagamy się z trudnościami jakie los rzuca nam pod nogi, i chociaż czasami przychodzą trudne chwile, staramy sie robić wszystko żeby Bartek miał szczęśliwe dzieciństwo, mimo, że już na starcie ma pod górkę.To jest nasz wspólny maraton!
Brawo! Wszystko co dobre jest przed wami. Mój CM jest dla córy za wygrana walkę z rakiem - takie podziękowanie dla Boga.
OdpowiedzUsuńDziękujemy!życzymy powodzenia i do zobaczenia na starcie!
Usuń