Porażka, kryzys, zazdrość i motywacja.

10/27/2014 4 Komentarze

Przez przypadek obejrzałem ostatnio bardzo ciekawy dokument o wielkim polskim sportowcu, Jerzym Kukuczce. Chyba nikomu nie trzeba tej postaci przypominać, więc przejdę do rzeczy. Pan Jerzy w jednym ze swoich wywiadów powiedział jedno zdanie, które naprawdę dało mi do myślenia. Zapytany o konkurencję w himalaizmie i jego dokonania, stwierdził, że on strasznie nie lubi przegrywać, a każda porażka wywołuje u niego zazdrość. Chodziło mu oczywiście o sportową zazdrość, bez zawiści i złorzeczenia. To jego zdaniem było kluczem do jego dokonań, i dzięki temu osiągnął niebywały sukces w swojej dyscyplinie. Ta sama chęć dominacji prawdopodobnie towarzyszyła mu w jego ostatniej wyprawie...


Gdyby ktoś mnie zapytał, czy startuję w biegach dla rywalizacji, odpowiedź nie byłaby jednoznaczna. Nie, ponieważ nigdy nie ścigam się z innymi zawodnikami. Tak bo przeważnie walczę sam ze sobą. Czy jest to rywalizacja? Dla mnie najtrudniejsza.

Ten sezon miał być dla mnie przełomowy. Życiówki miały padać jak muchy, tymczasem rzeczywistość pokazała, że to ja muszę paść...do wysportowanych nóżek moich biegających kolegów, i bardzo mocno im pogratulować wyników. 
Niestety, pod względem moich sportowych ambicji, ten sezon jest dla mnie porażką. A cele miałem jasno sprecyzowane:
5km - poniżej 20min.
10km - poniżej 40min.
Półmaraton - poniżej 1.30
Maraton - 3.20

Nie licząc kilku obiecujących startów z początku sezonu - połówki w Krakowie - 1.31.30 (z kontuzją) i sztafety Accreo gdzie udało się zejść poniżej 20min. na 5km,  reszta może pozostać milczeniem. Każdy kolejny start to zaledwie zbliżenie się do pożądanego wyniku i wzrastające poczucie porażki. Sportowej oczywiście. W tym czasie większość moich biegających znajomych notowała niesamowity progres. Osoby, z którymi jeszcze wiosną mogłem stawać w jednej linii odleciały mi bardzo daleko, i tego Wam cholernie zazdroszczę. Waszego progresu i wyników.
Oczywiście nie ma w tej mojej zazdrości nawet krzty zawiści, jest za to duży podziw. Wisienką na torcie był wczorajszy półmaraton w Krakowie, z którego większość przywiozła wspaniałe wyniki.
O jak ja wam zazdroszczę!!! :)


Jestem z tych osób, dla których każdy kryzys jest szansą na coś nowego. Ciężko się przyznać, ale taki kryzys przeżywałem i chyba dalej przeżywam. Gwoździem do trumny moich biegowych sukcesów okazały się biegi maratońskie, kiepskie wyniki i jakość zawodów w moim wykonaniu, sprawiły, że mój poziom motywacji i radość z biegania spadła do minimum. Po ostatnim maratonie zrobiłem sobie dwa tygodnie przerwy, trzeba było się zastanowić co dalej, co zmienić, co zostawić i spróbować ustalić nowe cele.
Kryzys jest szansą  na zmiany, ale dopiero wtedy gdy coś nam naprawdę doskwiera, a mnie moje słabe wyniki zaczęły bardzo wku$%#ć,  I tu właśnie upatruję światełka w tunelu.
Ten kryzys ma być początkiem, a ten początek dla mnie oznacza nic innego jak jeszcze więcej pracy na treningach. Widocznie muszę poświęcić więcej czasu i pracy, aby osiągnąć wymarzony cel i trzeba się z tym pogodzić.
Tak się rodzi motywacja, ta najważniejsza wewnętrzna, a to już spory krok w kierunku sukcesu.

4 komentarze:

  1. Marudzisz. Jesteś świetnym biegaczem. Ja mogę tylko pomarzyć o takich wynikach. Głowa do góry chłopie! Będzie dobrze! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A czy to aby nie jest błąd - stawianie sobie tylu celi na raz? Mam na myśli poprawę wyników na wszystkich dystansach, od piątki po maraton? Czy każdy z nich nie wymaga innego rodzaju treningu?

    Tak się mądraluję, przepraszam, ja po Tobie El Treneiro nigdy nawet zapachu trampek nie powącham :))) Ale w teorii jestem coraz lepsza! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dorotko :) Cele się na siebie poniekąd nakładały, więc stąd ich aż tyle. Masz rację, to zupełnie inne treningi, ale też starty były rozłożone w czasie :)
      A Ty jesteś lepsza nie tylko w teorii :)

      Usuń