Kilka zdań po Półmaratonie Warszawskim

3/25/2013 0 Komentarze



Do Warszawy pojechaliśmy już w Sobotę. Bieg był okazją do spotkania z rodziną, więc było dwa w jednym.  Praktycznie całą sobotę zastanawiałem się, co ubrać na start, żeby nie przesadzić z warstwami, lub nie narazić się na jeszcze większe przeziębienie. Stanęło na koszulce termicznej, cienkiej bluzie podobno też termicznej (tak twierdzi ulotka z  Lidla), kurtce wiatrówce i na to oczywiście koszulka z "Biegnę, żeby Bartek mógł biegać". Na nogi wystarczyły skarpety kompresyjne - również  z Lidla i na to długie leginsy. Tak przygotowany, ruszyłem wczesnym rankiem na miejsce startu. Po drodze, do tramwaju dosiadało się coraz więcej ludzi w leginsach i butach do biegania, między innymi Łukasz, który i tym razem biegł ze mną dla Bartka. Pogoda dość rześka, było kilka stopni na minusie, a z każdym przystankiem dosiadało się coraz więcej biegaczy. Normalnie Town of Runner's;)
Jak się okazało, czasu na przebranie się i złożenie depozytu było niewiele, przez to nie udało mi się spotkać z biegaczami z Kielc, którzy mieli założyć koszulki  promujące akcję. Na szczęście w ostatniej chwili spotkałem Andrzeja i z tego spotkania bardzo się cieszę. Nie tylko dlatego,że założył koszulkę, ale przede wszystkim dlatego,że w końcu spotkaliśmy się "na żywo". Cieszę się, ze mogłem Cię poznać!
Na starcie, wspólnie z Łukaszem ustawiliśmy się za zającem z czasem 1.50. Obaj podchodziliśmy do tego "wyniku" z dużym dystansem. Ja ze względu na kontuzję kolana, która nie dawała żadnej pewności czy w ogóle dobiegnę, a Łukasz...hmm, ostatni raz taki dystans przebiegł...podczas poprzedniego półmaratonu warszawskiego. 
Kiedy ruszyliśmy wyszło piękne słońce, i zaczynałem żałować nadmiernej ilości warstw ubrań na sobie. 
Bałem się tych pierwszych kilometrów, bałem się że kolano zacznie mnie boleć i nie dam rady utrzymać dobrego tempa. Na szczęście tak się nie stało. Być może to adrenalina blokowała ból, tak czy inaczej biegło się na prawdę fajnie. Mniej więcej do 5km biegliśmy z Łukaszem obok siebie, później miałem moment "nieuwagi" i przyspieszyłem na tyle, że zostałem sam (wśród kilku tysięcy innych biegaczy). Po odłączeniu się od Łukasza, postanowiłem dogonić zająca z naszym czasem. Spokojnym, ale dość szybkim biegiem mijałem innych, a zająca jak nie było tak nie ma. Dopiero na 10 km dostrzegłem baloniki. Z zadowoleniem podbiegłem do grupki biegaczy utworzonej wokół i...nie mogłem uwierzyć! To była grupa na 1:55!A wydawało mi się, że tempo jakim biegnę jest naprawdę szybkie!Chwila zastanowienia i przyspieszyłem. Mniej więcej w tym momencie poczułem lekki dyskomfort w lewym kolanie i pierwsze ukłucia bólu. Pomyślałem sobie, że już po dobrym biegu i czekałem na porządny ból, który nie pozwoli mi biec dalej. Ale nic takiego się nie stało! Poza kilkoma ukłuciami i lekkim dyskomforcie, było naprawdę ok! (Być może miał znaczenie fakt, że miałem plaster przeciwbólowy + ketospray na kolanie). 
Nauczony doświadczeniem z półmaratonu Wtórpol, na 12km wciągnąłem żel energetyczny i biegłem spokojnie w swoim tempie.
Mijając kolejnych biegaczy, słyszałem rozmowy o podbiegu na 16km. Nie znałem trasy, więc nie wiedziałem czego można się spodziewać, ale jak się okazało...niczego wielkiego. Podbieg dla mnie nie stanowił żadnego problemu. Po pierwsze, lubię podbiegi (jedna z moich ulubionych form treningu), a po drugie, w porównaniu z górkami, po których biegam na co dzień, nie robił na mnie większego wrażenia.
 Po 16 km było już "z górki". Na 18 czułem, że mam jeszcze mnóstwo siły i znowu przyśpieszyłem. Opłacało się, na 19 km dogoniłem grupę z czasem na 1.50 i minąłem ich bez większego wysiłku. Na metę wbiegłem z rekordem życiowym, czas netto 1.47.05.
Ech...co by było gdybym był w pełni sił? Wiem, że za rok spróbuję tu pobiec co najmniej 1.45.



Na mecie poza ogólnym zamieszaniem i tłokiem, stało się coś czego się nie spodziewałem. Jak tylko się zatrzymałem, poczułem straszny ból w kolanie i ledwo co mogłem się poruszać. Zdjęcie chipa z buta i wyjście z tłumu było nie lada wyzwaniem! 
Po odebraniu medalu i wyjściu ze strefy mety, nie było zbyt dużo czasu na delektowanie się ukończonym właśnie biegiem.  Trzeba było się szybko przebrać i uciekać z zimna. Szkoda, bo nawet po biegu nie udało się spotkać z pozostałymi biegaczami z Kielc i okolic. Jedynie Rafał (który też biegł dla Bartka), nas odnalazł i zdołaliśmy zamienić kilka słów.
Podsumowując, bieg był naprawdę fajny. Mimo słabej formy, uzyskałem niezły czas a przede wszystkim po raz pierwszy od dwóch miesięcy czułem przyjemność z biegania, a nie tylko bolące kolano (zmieniło się to po biegu;)). Niestety coraz bardziej oddala się ode mnie start w Cracovia Maraton. Powiedziałem sobie, że ostateczną decyzję podejmę po starcie w Warszawie i na ten moment nie widzę większych szans na debiut w maratonie. I chociaż serce nie daje za wygraną, coraz bardziej dociera do mnie głos rozsądku...Jak będzie?Nie wiem.
Syn jak zwykle przespał bieg...Szkoda,że było tak zimno i tym razem nie mógł jechać kibicować tacie.

A poniżej moje wyniki:
Czas netto / Netto Time 01:47:05
Czas / Time 01:56:29
Miejsce K-M / Rank F-M 3840
Kategoria wiekowa / Age Category M20
Miejsce kategoria wiekowa / Age Category Rank 724

0 komentarze: